Znałam kiedyś osobę będącą doskonałym przykładem menadżera w restauracji. Miałam okazję z nią pracować. Kiedy ktoś mnie wtedy pytał, jak sobie wyobrażam swoją dalszą karierę, bez zająknięcia odpowiadałam, że chcę być menadżerką.
„Jest menago?” podpytywali trwożnie inni współpracownicy, a w szczególności kucharze, kiedy nie byli pewni, czy dane- go dnia przypada jej zmiana. Po to, by za pięć minut rozmawiać z nią tonem uniżonym i pełnym szacunku. Ta osoba obdarzona była wspaniałym smakiem, zmysłem estetycznym i polotem. Rozdzielała zadania dostosowane nie tylko do umiejętności, ale i osobowości pracowników. Doskonale wiedziała, że wysłanie mnie po kwiaty na Stary Kleparz będzie oznaczało, że wrócę ze smutnym badylem. Ale już rzucenie mnie na pożarcie najbardziej wymagającym gościom, z których najlżejszym przypadkiem był znany warszaw- ski restaurator, straszący, że umrze przeze mnie, było odpowiednim zadaniem.
Nigdy nie panikowała. Nie złamała jej nawet śmierć gościa na sali podczas piątkowego serwisu i przy pełnej gości restauracji. Zdawała sobie sprawę, że restauracja w układzie amfilady sprzyja tuszowaniu tak niewygodnych sytuacji jak zgon.
Wiedziała, kiedy ktoś kłamie lub kręci, zanim sam winowajca pomyślał o niegodnym czynie. Doskonale znała osobę, przez którą regularnie ubywało musu z białej czekolady. Miała świadomość, na kogo można liczyć, kiedy nikt nie może przyjść do pracy, bo wszyscy tego dnia mają ważny egzamin. Jeśli była taka potrze- ba, przychodziliśmy wszyscy. Oblany egzamin był niczym wobec jej niespełnionych oczekiwań albo złamanej obietnicy.
Wszystkim imponowała bezwzględną uczciwością. Ktoś, kto próbował zyskać jej szacunek, mówiąc nieprawdę, tracił go bezpowrotnie. Dobrą albo złą opinię o kimś wyrabiała sobie sama. Po restauracji, kuchni i zapleczu przemykała jak pantera. Wystarczyło, bym w ukryciu wydobyła zza zapaski (zakazany) telefon komórkowy, by po sekundzie usłyszeć w prawym uchu: „A co to za telefon?!”. Miłe i koleżeńskie podejście nie przeszkadzało, by na froncie serwisu twardo wymagać doskonałej obsługi. Taki skarb znajduje się raz na sto lat. Zamiast liczyć na łut szczęścia, warto wyłapać i wychować przyszłego menadżera.
Po jej odejściu długo było słychać ciche kwilenie właścicieli restauracji bo wiedzieli, że stracili żołnierza stworzonego do służby na froncie gastronomicznym.